cicho, zachowywała się przyzwoicie, ale ona nie dała sobie zamydlić oczu jego reputacją czy staroświeckim
wdziękiem. - Myślę, że ma pan coś do powiedzenia. Wie pan o dziecku, wie pan o darach mojego ojca dla Szpitala Naszej Matki Boskiej Bolesnej, a prawdopodobnie wie pan nawet, dlaczego sędzia uważa, że ma cholerne prawo urządzania mi życia wedle swoich własnych reguł. - Nie. Wiem tylko, że powinna pani zrezygnować z tych poszukiwań. Jeśli miała pani dziecko, to jest ono teraz już duże, mieszka z rodzicami, którzy je kochają... - A skąd pan to wie? - zapytała, opierając się biodrem o błyszczący zderzak i zakładając ręce na piersi. - Słucham? 104 - Skoro pan nie wie, gdzie ona jest, to jak pan może zakładać, że mieszka z dwojgiem rodziców, że są szczęśliwi, że ma dobrą opiekę? Jeśli nie jest pan wtajemniczony w poufne informacje na temat mojej córki: gdzie jest, z kim mieszka, wszystko, co pan mówi, jest tylko przypuszczeniem, i sądzę, że mam prawo... nie, jestem cholernie pewna, że mam prawo moralne, prawne i etyczne dowiedzieć się, czy moja córka jest bezpieczna i szczęśliwa! Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. - W takim razie, panno Cole, proszę porozmawiać ze swoim ojcem. - Już próbowałam. Na nic to się nie zdało. Wydaje mi się, że jedyne wyjście dla mnie to zatrudnić własnego adwokata i wkroczyć na drogę sądową. Otrzyma pan wezwanie do stawienia się przed sądem. Twarz Findleya skamieniała. - To będzie trudne, panno Cole. Z tego, co mi wiadomo, pani dziecko zmarło zaraz po urodzeniu. Chyba widziałem jego akt zgonu w dokumentach pani ojca. Do widzenia. Kłamał. Shelby założyłaby się o własną głowę, że kłamał. Ale był również wyćwiczony w sztuce oszustwa i niezachwiany w swoich przekonaniach. Kiedy patrzyła, jak idzie do swojego jaguara, otwiera wóz i wsiada za kierownicę, poczuła się bezradna i sfrustrowana. Tak, pomyślała, gdy błyszczący samochód ruszył spod krawężnika, cała ta podróż była stratą czasu. - Jesteś tego pewna? - pytał Ross, podejrzliwie patrząc na blondwłosą barmankę. Akurat była poobiednia pora i garstka chłopaków, sądząc po wyglądzie, regularnych klientów, weszła do White Horse po całodziennej robocie, żeby wypić parę piw. Potem czekał ich powrót do zmęczonych, zrzędliwych żon, zasmarkanych dzieciaków i żałosnego życia. Ross przytknął do ust butelkę budweisera. Nie zazdrościł żadnemu z nich. Doszedł do wniosku, że każdy człowiek tkwi we własnym więzieniu. Lucy otworzyła kolejną butelkę z długą szyjką i spojrzała na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad kontuarem. Wytarła tusz z kącika oka i pchnęła piwo w stronę Rossa. - Sama słyszałam, jak Shelby mówiła o tym Nevadzie. Rozmawiali tu parę dni temu, o, w tym miejscu - wskazała stolik zajęty przez kobiety z długimi włosami, jaskrawymi kolczykami, ubrane w obcisłe dżinsy; paliły papierosy i rozglądały się wokół - i ona wyraźnie powiedziała, że mieli kiedyś dziecko. - Lucy oparła się łokciem o bar i przysunęła bliżej. - Powiem ci, że on od razu ją stąd zabrał, wyszli tylnymi drzwiami, i tyle ich słyszałam. - Pchnęła w kierunku Rossa koszyczek z popcornem. - No, tej historii nic nie przebije. - Pomyślałam, że będziesz chciał wiedzieć. - Zaczęła wycierać ladę białym ręcznikiem. Ross rzeczywiście chciał o tym wiedzieć. Pragnął wiedzieć o wszystkim, co miało jakiś związek z Nevadą sukinkotem Smithem i Shelby Cole. Lucy była jedyną przyjaciółką w mieście, na którą mógł liczyć. Wszyscy inni traktowali go tak, jakby był zawszony albo cierpiał na jeszcze gorszą przypadłość. Opróżnił butelkę jednym haustem, zostawił Lucy mamy napiwek i wyszedł z pubu. Energia go rozsadzała - chętnie by komuś przyłożył, a jeszcze chętniej zabawiłby się z kobietą. Z jakąkolwiek kobietą, chociaż na myśl o Shelby Cole odczuwał szczególną satysfakcję. Był z nią tylko raz i, no cóż, prawdę mówiąc, zmusił ją, ale miał wielką ochotę to powtórzyć. To, że mógł jej dosiąść, było fantastycznym przeżyciem. Nawet wtedy, gdy dźgnął Smitha nożem w oko, nie miał takiego poczucia władzy i satysfakcji, jak wtedy, gdy zerżnął córkę sędziego. Nigdy przedtem nie czuł się tak 105 macho, jak wtedy, gdy przygważdżał księżniczkę do siedzenia wozu jej ojca. Jasne, miał niezłego stracha, ale warto było zaryzykować, żeby potem przez wiele miesięcy rozkoszować się poczuciem brutalnej siły. Nawet kiedy dopadł go Nevada Smith i zaczęli się bić, jeden na jednego, nie doznawał najmniejszych wyrzutów sumienia. Ani trochę. Fakt, wylądował w szpitalu - Nevada nieźle mu przyłożył - ale sam też nie pozostał dłużny i na zawsze uszkodził Smithowi wzrok. Wgramolił się do wozu dziadka i słuchał, jak stary silnik dodge’a rzęzi, a potem zapala. Stare biegi skrzypiały,