Dziurę zalepił i popłacił koszty, ale straszy
mi lokatorów po nocach, bo z jego pokoju dolatują przeraźliwe krzyki. Upraszam więc, żeby się Podhoreckim jak najszybciej zająć, a najlepiej gdzie zamknąć, bo on wariat, albo – nie daj Boże – karbonar. Może on nawet zamach na Najjaśniejszego Pana planuje. Jakby trza go było aresztować, to błagam, po cichu, bo króla naszego i tak kule ani bomby się nie imają, ale moją reputację szlag może trafić”. 2 jula 1845, dwudziesta czterdzieści sześć To już koniec. Za chwilę zabije go głód. Komisarz Henry Lang odkłada do teczki ostatni dokument i niecierpliwie sięga po dzwonek. Wymachuje nim jak najdalej od głowy, ale i tak brzęczenie wnika pod czaszkę. Uporczywie wpatruje się w drzwi, jak- 57/86 by chciał je otworzyć siłą woli. Otwiera je jednak koścista ręka. A za ręką w ramę futryny wciska się cała pająkowata i pomarszczona figura agenta kryminalnego Teofila Bergsona, która – o czym natychmiast myśli Lang – nie przydaje powagi policji kryminalnej. – Skocz no Pod Białego Królika i przynieś ozór w sosie chrzanowym. Tylko powiedz, że to dla mnie, przynajmniej mnie nie otrują. – Twarz komisarza wykrzywia ten rodzaj uśmiechu, który niczym się nie różni od pogardy. – To sam ci emetyku dosypię, tłusta Świnio – mruczy pod nosem Bergson. Ale skrzypienie stawów, kiedy wykrzywia wszystkie kończyny, salutując ni to na przychodne, ni to na odchodne, zagłusza przekleństwo. – I nie zapomnij o butelce! – rzuca za nim Lang. Zawsze, gdy tylko z akt prowadzonych 58/86 przez niego spraw wyłaniają się Polacy, atakuje go głód. Być może to skutek irytacji, jaką budzą w nim ci szaleńcy, którym kawałek czerwonej szmaty na barykadzie wystarcza, żeby szukać śmierci na drugim końcu Europy. A może kiszkowy dyskomfort ma całkiem niegastryczne powody? Może czuje tę ssącą pustkę w brzuchu z powodu ogromniejącej pustki w jego własnej duszy? Bo choć Lang nigdy by się nie przyznał do tego przed sobą samym, w gruncie rzeczy zazdrości Polakom ich brawury, a brzydzi się swoich idealnie zakonserwowanych myśli i zmieszczaniałych obyczajów. A już najbardziej tłustego